Parę dni temu, jako osoba towarzysząca, pojechałam na jeden dzień do Warszawy. Tradycyjnie bez większych koncepcji i oczekiwań, jedyną rzeczą którą miałam w planie było bieganie po księgarniach i chłonięcie atmosfery przy filiżance kawy. Po trzech godzinach czekania na towarzysza podróży (czyt. tatę), nie wiedząc już powoli, co ze sobą robić, udałam się eksplorować nieznane mi dotąd tereny, czyli okolice Parku Kazimierzowskiego. To naprawdę niesamowite, że będąc tyle razy w Warszawie, nie udało mi się tam trafić i spenetrować tamtejszych uliczek. Po drodze musiałam przejść w dół ulicą Oboźną. Jednym z punktów mijanych po drodze był instytut Studiów Iberyjskich UW. Przechodząc koło niego, zostałam zaczepiona przez pewnego pana, który siedział na schodach, trzymając się za zranioną głowę. Tradycyjnie, od razu pojawiły się uprzedzenia, bo skoro czuć alkohol i brzydki zapach, to najlepiej uciekać, nie patrząc nawet w tamtą stronę. Ale pan zagadał, a kultura nakazuje zatrzymać się i wysłuchać do końca. Najpierw zdawkowo rzuciłam niezawodne "nie mam czasu", na które w odpowiedzi usłyszałam, że "tutaj nikt nie ma czasu, wszyscy się śpieszą". Akurat z tym trudno się nie zgodzić. Przecież nie wypada być niezajętym. Robienie czegoś, to przecież kwintesencja sukcesu, tego, że panujemy nad swoim życiem. Napotkany pan chciał najzwyczajniej porozmawiać, brakowało mu tego. Spytałam, czy czegoś nie potrzebuje, dałam mu wodę, bo tylko to miałam i zaczęliśmy rozmawiać.
Zostałam spytana, co studiuję, na co odpowiedziałam, że do studiów mam jeszcze rok, spytana dalej o plany, odpowiedziałam krótko: filozofia. Moja odpowiedź została skwitowana komentarzem, że "to studia dla popieprzonych". Myślę, że w moim przypadku zgadza się to jak najbardziej. Mówiąc to, usłyszałam, że przecież jeszcze nie studiuję. To prawda, ale w końcu jestem na tyle "popieprzona", żeby zdecydować się na ten kierunek. Zgadniecie co studiował mój rozmówca?... filozofię. Nie wiedziałam, czy traktować to, jako rodzaj ostrzeżenia z góry, rodzaj opatrzności, która mówi mi "Maja nie rób tego". Piszę to wszystko tutaj, gdyby nagle za kilka lat moje poglądy uległy całkowitej zmianie, a ja stałabym się maszyną do zarabiania pieniędzy, pracującą po kilkanaście godzin w korporacji. Po wpisie na blogu znacznie ciężej będzie się wyprzeć swojego zdania. Kiedy dzieli się nim publicznie, znacznie bardziej zważa się na słowa, a ja swoich (w tym momencie) jestem na tyle pewna, by móc je tutaj zamanifestować.
To jedno spotkanie uruchomiło wiele pytań. Przede wszystkim tych dotyczących przyszłości. O to, jakie studia wybrać, czym się kierować, czy to, jaki kierunek się skończy naprawdę ma jakieś znaczenie i decyduje o naszym późniejszym życiu. Podejrzewam, że nie mnie jedyną pochłaniają rozważania na ten temat. W tej kwestii, jak i w wielu pozostałych jestem idealistką. Jak na razie studia odbieram, jako kolejną możliwość samorozwoju. Coś, co nada życiu głębszą barwę, odkryje w nas nowe pasje a pogłębi te dotychczasowe. Mam świadomość, że w zderzeniu z rzeczywistością, moje radosne nadzieje mogą zostać dosyć brutalnie zweryfikowane, jednak bądźmy dobrej myśli, że tak nie będzie. Generalnie chodzi chyba o to, żeby robić swoje. To, w czym czujemy się najbardziej spełnieni, to co sprawia nam radość i przyjemność. Bo kiedy nie czujemy, to nie bójmy się szukać, próbować wszystkiego, słuchać osób bardziej doświadczonych, ale nie zapomnijmy, że mamy też prawo do własnego zdania. Bo nikt nie przeżyje życia za nas, a droga jaką musimy przejść, by kiedyś dostąpić długo wyczekiwanego spełnienia i życiowego zadowolenia jest chyba bardziej ciekawa i ważna kiedy prowadzi nas do celu - naszego celu. Im bardziej kręta, pełna zawirowań i trudności, tym bardziej sprawia, że cel który osiągniemy bardziej smakuje.