Niegdyś pod pojęciem szczęścia rozumiałam w zasadzie tylko kupno nowej rzeczy. Nie przypominam sobie żebym szczerze głośno powiedziała, że jestem szczęśliwa po obejrzeniu filmu czy pójściu do lasu. Wraz z wiekiem zmieniły się moje priorytety i spojrzenie na świat. Naprawdę nie mogę pojąć tego jak do niedawna moje życie było ograniczone. Sami skutecznie pozbawiamy siebie tego co w nim najlepsze. Większość przedmiotów materialnych nam to zasłania.
Załóżmy, że kupimy sobie nową bluzkę. Po chwili poczujemy pozorny przypływ szczęścia (nieważne, że to kolejna rzecz do kupki), gdy będziemy mieli gorszy dzień pomyślimy, że zakupy na pewno temu zaradzą, bo przecież byłam szczęśliwa kiedy nie przyszłam do domu z pustymi rękami. Kupimy kolejną rzecz. I tak w kółko. Za przykład posłużyły mi ubrania, które chyba są najpowszechniejszą ucieczką od smutku i polepszaczem nastroju. Człowieka nie definiuje to w co jest ubrany, jak wygląda, ale to co sobą reprezentuje, jaką osobą jest dla innych i samego siebie. Mam wrażenie, że współcześnie jest nam wmawiane zupełnie co innego.
ilustracja: Sainte Maria